Jak to jest być turystą we własnym mieście. Tak nas ostatnio naszło, że w tygodniu to człowiek kursuje tylko dom - praca - dom, ze zjazdem na jakiś fitness czy siłownię i do sklepu po zakupy. A przecież mieszkamy nad morzem, mamy pod ręką plażę, o której niektórzy marzą, jest lato, pogoda idealna. Więc udało się w końcu wyrwać popołudnie aby jednak poczuć się jak ten turysta i ruszyliśmy na Sopot. Sezon w pełni, nie wiem dlaczego, ale nie spodziewałam się, że po południu i wieczorem będzie jeszcze tyle ludzi. No ale przecież mamy wakacje, a Sopot to nie tylko mieszkańcy, ale i przyjezdni na urlopach. Oj czuć było to lato, było czuć i widać.
Najpierw staramy się przemknąć bocznymi uliczkami żeby dostać się najpierw do wybranego lokalu na jakiś obiad, lub też już w sumie o tej godzinie to na kolację. Głód gnał więc zdjęcia robione w pośpiechu przez co raptem jedno nadawało się względnie do publikacji.
Po czym za chwil kilka nastąpiła oczekiwana konsumpcja. Wieczór sponsoruje literka "H" jak kuchnia hiszpańska pod postacią tortillas i dodatkowo ... pierożków.
No, i teraz można było ruszyć niespiesznym, spacerowym krokiem w miasto. I tak najpierw górna część monciaka.
I dolna.
I tak cały czas prosto w kierunku mola.
Którego to szyldu nie udało mi się w całości objąć...
I wtedy to pogoda zaczęła się psuć, ale jak dla mnie to właśnie wtedy zrobiło się pięknie.
A w drodze powrotnej można jeszcze zagrać partyjkę.
Kasia