Bardzo długo zbierałam się za zakup cieni Inglot. W zasadzie nie wiem dlaczego bo z racji lokalizacji stoisk w galeriach handlowych spotykam je bardzo często i nie raz kusiło aby wejść do środka. I któregoś dnia w końcu tak się stało, że moja noga przestąpiła próg celem zakupu właśnie cieni do oczu. Ten czas można podsumować krótko - jak małpa w gaju. Wybór kolorów to coś niesamowitego. Jak dla mnie każdy jaki mogłabym sobie wymarzyć, plus jeszcze wybór wśród matowych lub błyszczących. Do tego pomysł aby klientka sama komponowała sobie paletkę - genialny w swej prostocie. W cieniach zakupionych w zestawach nie zdarza mi się tak abym zużyła wszystkie kolory w jednakowym stopniu (wyjątek od reguły wspomniany niedawno L'oreal). Tutaj mamy rozwiązanie idealne bo możemy dowolnie mieszać kolory. Ja akurat potrzebowałam trzech, z zupełnie różnych bajek. Sama kasetka na cienie bez zarzutu, zgrabna, czarna, klasyczna, z lusterkiem. Bardzo mi się podoba. Nie pamiętam już w tym momencie, ale paletki mają różne rozmiary, i tak jak ja mam na trzy cienie, tak są jak dobrze kojarzę również na cztery, a może i jeszcze inne. Cienie po wyjęciu z opakowań i umieszczeniu we właściwych miejscach trzymają się bez zarzutu.
No i użytkowanie. No i właśnie, wielkiego wow nie ma... Nie wiem już czy ja się nie potrafię nimi posługiwać? Czytałam tyle pozytywnych opinii nt. kolorówki Inglota. A mi przy użytkowaniu cienie bardzo się obsypują, poza tym kolor na powiece nie jest tak intensywny jak myślałam. Nie powiem, że są złe, ale nie zachwyciły mnie na tyle abym chciała zakupić je raz jeszcze. To opakowanie ze mną zostanie bo było nie było, nie mam takich kolorów w kolekcji, ale to będzie na tyle.
Kasia