Kryzys mam. I to nie byle jaki.
Od marca wróciłam regularnie do ćwiczeń i trzy razy w tygodniu melduję się w jednym z gdańskich klubów. Początkowo chodziłam na zajęcia fitness, ale jakoś po miesiącu zaczęła mnie dobijać monotonia. Zapamiętałam już poszczególne układy, ilości powtórzeń i przestało mi to sprawiać frajdę. Zajęcia nie bardzo jak miałam zmienić bo z racji na mój układ dnia muszę się trzymać stałych godzin, no nic, postanowiłam spróbować siłowni. Bieżnia, rower, steper, wiosła itp.; zrobiło się jakoś ciekawiej. Jak już mi się w danym dniu nie chciało biegać to zmieniałam po prostu sprzęt i zaczynałam coś innego. A jak już wszystko mi się przykrzyło bo dzień jakiś słabszy był to brałam jakąś kolorową gazetę i czytając jeździłam sobie chociaż na rowerze stacjonarnym. A ostatnio jest jeszcze gorzej. Już nic mi się nie chce. Przestałam też widzieć jakieś efekty tych ćwiczeń. Na początku czułam, że objętościowo robi się mnie coraz mniej, a teraz wszystko jakoś zwolniło. Niby wiem, że nie da się chudnąć w nieskończoność i zauważyłam na przykład, że zaczynają mi się kształtować całkiem atrakcyjne mięśnie, nie muskulatura, ale ładnie zarysowane kształty i że przynajmniej nie przybieram na wadze, ale... No właśnie "ale". No niemoc mnie ogarnęła. Snuję się jeszcze do tego klubu bo jedno, że płacę za karnet, a drugie, że boję się utraty tych efektów, które osiągnęłam. Jakby mi przyszło zaczynać od nowa... Ratuję się jeszcze muzyką, która w trakcie potrafi mnie podkręcić. Ostatnio na liście m.in. (wybór subiektywny, mi pomaga):
Jakby ktoś miał jakieś sprawdzone motywatory to zapraszam :)
Kasia