El Cotillo - północny zachód wyspy. Niesamowite uczucie stanąć na skraju wzniesień i spojrzeć na cały ten bezkres.
Było bardzo wietrznie, a pogoda zmieniała się co chwila, od porządnego zachmurzenia po silne słońce. Mam tak, że w tego typu miejscach mogłabym po prostu tak stać, stać i chłonąć to wszystko, takie uczucie rozpierajacego od środka zachwytu i szczęścia.
I znów zrobiło się słonecznie.
I oczywiście sok ze świeżych pomarańczy, obowiązkowy. Zatrzymaliśmy się w tym lokalu żeby napić się czegoś i zjeść jakiś lekki obiad. Na siedem zajętych stolików, przy czterech słyszałam język polski. Podobno na Fuercie w grudniu najwięcej jest nacji, które mają u siebie w tym czasie zimę, i tak się składa, że w przeważającej wielkości są to mieszkańcy Skandynawii i Polacy właśnie.
Dla smakosza, krewetki. Podawane w oliwie z czosnkiem.
Bezmięsni jadają inaczej, co nie znaczy gorzej.
Z El Cotillo skierowaliśmy się w kierunku południowym, ale odbiliśmy z zachodu na środkową część wyspy. Tak trafiliśmy do La Oliva; no ładnie, zupełnie inaczej niż to co widzę na co dzień i ciepło przede wszystkim. Ale poza tym La Oliva mnie nie zachwyciła. Zaparkowaliśmy na chwilę, poszliśmy na krótki spacer i tyle.
Krajobraz, który widać z tyłu za mną to dominujący widok na wyspie.
Jedziemy dalej w dół wyspy. Przed nami górzyste tereny, a naszym kolejnym celem jest miejscowość Betancuria.
Kasia