Zebrało się ostatnio w szufladzie trochę nowości, część już w użyciu, część czeka jeszcze na swoją kolej i robi za zapasy.
I tak na pierwszy ogień idzie podkład Chanel Lift Lumiere. Dopiero zaczynam swoją przygodę z podkładami, jak kiedyś wspominałam przez długi czas nie miałam takiej potrzeby, aż nadszedł ten dzień, że czegoś w makijażu zaczęło mi brakować. Dopiero teraz wiem czego, właśniej tej idealnie wygładzonej i ujednoliconej w kolorze cery. Zaczynałam od Estee Lauder Double Wear, teraz jak już coraz więcej wiem o podkładach, wiem już, że to jeden z killerów jeśli chodzi o krycie. Sprawdza mi się jednak idealnie; nauczyłam się już go porządnie aplikować (przynajmniej tak mi się wydaje) i wiem, że nie zawiedzie mnie aż do momentu jak sama zdecyduję o zmyciu makijażu. Lift Lumiere za to trafił do mnie przypadkiem, ani o nim wcześniej nie czytałam, ani nie miałam styczności pod postacią próbek. Pierwsze zaskoczenie to była waga kosemtyku w dłoni, jest tak lekki, że mam wrażenie jakby w środku nic nie było. Porównanie z Double Wear jest nieuniknione bo w DW buteleczka jest bardzo, bardzo masywna. A tutaj zaczynamy na lekkiej buteleczce i kończymy na lekkim podkładzie. Mam wrażenie jakby on otulał twarz; aplikuje się banalnie prosto, jest leciutki i zdecydowanie rozświetlający. Mam wrażenie, że twarz po użyciu jest taka... pogodna. Krycie nie jest najmocniejsze, miałam go na sobie w dniu kiedy pojawił się problem z popękanymi naczyńkami i nie był w stanie zupełnie ich przykryć, co innego zaś Double Wear, ten nakładany następnego dnia zakrył je zupełnie. Oba bardzo mi podpasowały, ale na zupełnie różne okazje, Lift Lumiere planuję używać regularnie bliżej lata z racji na jego rozświetlenie, teraz jednak lepiej czuję się z matowym Double Wear. Ale w międzyczasie chciałabym jeszcze wypróbować tak chwalony na części Waszych blogów Dior Capture Totale i Guerlain Parure De Lumiere.
O różu Estee Lauder Pure Color Blush pisałam już -> tutaj. Jednak opisywany tam Wild Sunset (Shimmer) nr 17 zdecydowanie idzie w tony czerwone, dlatego tym razem dołączył do nas 05 Pink Ingenue (Shimmer), ten jest zdecydowanie pink pink :)
Guerlain Les Voilettes tak rewelacyjnie opisała i sfotografowała Extension beauty, o -> tutaj, że nie wiem co jeszcze mogłabym dodać. W pełni podzielam jej opinię, to jest właśnie ten kosmetyk, który stawia kropkę nad "i" i daje mi to uczucie "wow". Sposób wydobywania zawartości nastręcza mi pewne trudności, ale poświęcam się :)
Jest jeszcze kultowy YSL Touch Eclat, o którym na razie nie mogę zbyt wiele napisać bo w związku z tym, że walczyłam z przesuszającą się skórą pod oczami stosowanie czegokolwiek pod oczy było po prostu trudne. A już tym bardziej trudno oceniać produkt bo nie do końca wiem co ewentualnie zawdzięczam jego działaniu.
Na sam koniec tusze do rzęs w ilości sztuk trzech, wszystkie czarne. Ukochany Giorgio Armani Eyes to kill, nieznany mi jeszcze Chanel Inimitable Intense i również nowość w mojej kosmetyczce Estee Lauder Double Wear Mascara. Chanel pójdzie na pierwszy ogień jak tylko skończę bieżący, jestem go strasznie ciekawa. Estee to raczej rezerwa, nie ciągnie mnie do niego jakoś mocno, ale może kiedyś się przyda.
Mam nadzieję, że nic mnie nie rozczaruje i nie pożałuję swoich wyborów. Jeżeli jest coś czego absolutnie nie powinnam tykać, możecie mnie ostrzec :)
Kasia