We środę zajawiłam Wam go na Instagramie, dziś szerzej w pełnej krasie. Powinnam go nazwać "przypadek" bo kupiony trochę w ciemno. Na stronie Douglasa był jakiś błąd i nie było przy nim nazwy, ani żadnego innego oznaczenia, tylko przedstawiony kolor. A jak to z tymi kolorami na stronie Douglasa vs. rzeczywistość bywa, już miałam okazję się przekonać. Nie było go więc jak sprawdzić w sieci. No nic zaryzykowałam. Czy żałuję? Absolutnie nie.
Dopiero jak otworzyłam przesyłkę dowiedziałam się, że kupiłam odcień "merino cool".
Czyli taki fiolet mieszany z szarością, a i domieszki odcieni brązu się tam dopatrzyłam. Bardzo przyjemna odmiana po ostatnich czerwieniach i różach.
W tym samym dniu od razu poszedł na testy praktyczne czyli do malowania. Pierwsza warstwa jeszcze nie była idealna, drobne prześwity, niejednolicie pokryta płytka. Po drugiej nie było już co więcej robić. Skończone, jest idealnie. Druga warstwa ślicznie, jednolicie pokryła paznokcie, żadnych prześwitów. Samo malowanie nie było może jakimś wielkim doznaniem, ale i przy tego typu czynności nie o to chodzi, niemniej pędzelek ładnie sunie po płytce, jest dobrze wyprofilowany, nic nam na boki nie rozlewa. Po prostu szybko i na temat. Niestety nie jestem w stanie odnieść się do czasu schnięcia bo odkąd odkryłam Seche (dziękuję Extension beauty bo to u Ciebie pierwszy raz o nim przeczytałam) czas ten jest praktycznie niezauważalny. Tak w ogóle muszę tu chyba kiedyś Seche poświęcić miejsce bo to produkt, który poznałam właśnie dzięki blogowaniu, a który jest odkąd go mam, obiektem moich nieustannych zachwytów i co by nie mówić, zrewolucjonizował mi manicure. No ale to innym razem.
Natomiast "merino..." jest cool i strasznie mi się podoba. Jesteśmy razem od środy i na razie żadnych ubytków czy przetarć. Tak w ogóle myślę, że to będzie długa, intensywna i przyjemna znajomość :) No i cóż, niby tylko lakier do paznokci, a tyle radości :)
Kasia