Co prawda większość z Nas, w tym ja, zasiądzie za chwilę do świątecznego stołu, ale i tak pozwolę sobie szybko wrzucić ten post. Najwyżej poczeka na zainteresowanych :) A już na pewno nie ucieknie :)
To, że blogi to wodzenie na pokuszenie, to już wiemy chyba wszyscy. Tym razem wszystko dzięki Kasi i temu -> wpisowi. Tak to się zaczęło, bo historia miała ciąg dalszy w kolejnych postach. Naoglądałam się, nawzdychałam, później był czas intensywnego myślenia, aż przyszło podjąć decyzję. I tak oto to się skończyło.
Postawiłam na czerwień pod nazwą Driven by love. To akurat kolor, którego nie mam w kolekcji pod żadną postacią, no i na tyle intensywny by zaspokoić moją wzbudzoną ostatnio potrzebę koloru.
Driven by love to mocna, soczysta czerwień. Bardzo, bardzo intensywna, z efektem wilgotnych ust, ale o tym za chwilę na zdjęciach.
Aplikacja jest bezproblemowa, do dwóch pociągnięć usta są idealnie pokryte. Konsystencja jest lekko klejąca, ale nie w nieprzyjemny sposób, po prostu czuć go na ustach.
Jeśli chodzi o trwałość, Driven by love trwał na moich ustach około 3 godzin, oczywiście bez intensywnego spożywania w tym czasie. Ale na trwałość duży wpływ mają też wypijane napoje ponieważ idealnie odbija kształt ust na szklankach :) W sumie ma to swoje plusy, no wiecie, ta czerwień tak znacząco pozostawiona na szkle... :)))
Jeden minus. Ma tendencję do wchodzenia w rowki nad ustami. Nie odejmuje mu to uroku bo efekt na ustach, w mojej ocenie, jest cudny, ale trzeba nad tym zapanować.
A teraz przejaw mojej odwagi, wersja bez makijażu, w roli głównej Driven by love MAC.
Kasia