Wróciłam; pełna wrażeń, szczęśliwa, ale i z poczuciem niedosytu. Stąd "do zobaczenia" w tytule posta, bo tak jak raczej nie latam dwa razy w to samo miejsce - za dużo miejsc, które chcę zobaczyć i czasu zbyt mało - tak Malcie chciałabym poświęcić jeszcze jeden wypad. Malta byłe kierunkiem, na którym chciałam zarówno pozwiedzać jak i odpocząć, udało się, ale wszystkiego po trochu.
Wrażenie mam praktycznie same pozytywne. O pogodę się nie obawiałam, to nie ten kierunek, o życzliwości ludzi naczytałam się przed wizytą, sprawdziło się, hotel również bez zarzutu. Poza tym to co rzuciło mi się w oczy na miejscu; mimo tłumu ludzi, którzy w tym czasie również wypoczywali na Malcie, nie było problemu z dostępem do usług. To znaczy, poczynając od banalnego miejsca na ławce przy deptaku spacerowym, przez miejsca na plaży czy wolne stoliki w lokalu. Turystów było mnóstwo, ale jednocześnie przez mnogość wszystkiego, nie brakowało niczego. Nigdy nie mieliśmy problemu ze stolikiem w restauracji, z miejscem na plaży, czy to w słońcu czy w cieniu, czy też z ławką w jakimś punkcie widokowym.
W ogóle jestem pod wrażeniem infrastruktury plażowej, jedno czego mi brakowało to prysznice, niestety. Plaże piaszczyste na Malcie to pojedyncze sztuki, ale w związku z tym te kamieniste zagospodarowano tak żeby mimo wszystko plusy były większe niż minusy.
Drabinki jako zejście do wody. Genialne i banalne w swej prostocie, były praktycznie wszędzie.
To już jeden z moich ulubionych widoków, podoba mi się to rozwiązanie niesamowicie. Niby basen, ale jednak morze. Fragment wody otoczony lądem wraz z całą infrastrukturą.
Ale oczywiście jak ktoś ma ochotę popływać na otwartej przestrzeni, żaden problem. Może nawet skorzystać z gigantycznych "materacy" ;)
Plaża, plaża, plaża. To tu zarówno w dzień jak i w nocy toczyło się życie. Na początku, przyzwyczajona do piaszczystych plaż, nie mogłam ogarnąć jak można na tym leżeć, można, i to nawet wygodnie :) i nie ma problemu z piachem we włosach ;) To co natomiast bardzo mnie zaskoczyło, ale i bardzo mi się spodobało - mnóstwo, mnóstwo grilli wieczorem na plaży. Ale nie tam taki zwykły, mały grill. Ludzie przychodzili z krzesłami, stolikami, grała muzyka. Niesamowity klimat, te plaże żyły również w nocy! Było tak gwarno i kolorowo, tak radośnie.
Nie wiem czy to będzie dobrze widać na zdjęciu, ale na tej plaży, morze utworzyło naturalny basen. To znaczy w niecce przy brzegu woda jest stosunkowo płytka i stała, a po zejściu stopień w dół wchodzimy na otwarte morze. Miejsce bardzo popularne przy wypoczynku z dziećmi.
A tutaj kolejny bajer i mój hit. Nie będę ukrywać, że trochę czasu tam spędziłam. Własny prywatny basen na plaży :) oczywiście z drabinkami do zejścia.
Taka jedna refleksja mnie naszła podczas tego wyjazdu. W tego rodzaju podróży jestem praktycznie zawsze bez makijażu, włosy czesze mi wiatr, a jakiekolwiek próby ich ułożenia nie mają sensu bo albo rozwieje je właśnie wiatr albo zniszczy woda. Możliwości ubioru mam maksymalnie ograniczone, zwłaszcza podczas podróży z bagażem podręcznym, tak jak tym razem. No i jeszcze na dodatek prawie cały dzień biegam w japonkach, które przy niskim wzroście są zabójcze dla mojej sylwetki. Ale wiecie co? I tak, to właśnie wtedy jestem najszczęśliwsza...
Spacer deptakiem Sliemy może ciągnąć się godzinami, zwłaszcza jak co chwila człowiek schodzi na plażę lub też zahacza o jakiś lokal, no bo przecież przy tej temperaturze wiecznie pić się chce. Tak można niepostrzeżenie dostać się do St Julian’s. Podobno przyjeżdża się tam na kursy językowe, "podobno" bo widzieliśmy tę naukę ;) zwłaszcza wieczorami ;)
Na ławce z tym widokiem mogłam siedzieć i siedzieć, i chłonąć i chłonąć.
Całe wybrzeże jest zagospodarowane, praktycznie w każdym miejscu można zejść na plażę. A po zmroku po wodzie można było wyruszyć w rejs oświetloną, jakże romantyczną gondolą :)
Moja ulubiona plaża, no może plaża to za dużo powiedziane. Wejście do wody, może tak. Długi, długi piaszczysty brzeg; ja z tych, którzy lubią wiedzieć ile mają do dna jak płyną ;) Miejsca do leżakowania tam jednak się nie uświadczy, jak widać, plażowanie tylko na schodkach.
Uliczki piękne, można się gubić bez końca, przecież mamy czas.
I w prawym dolnym rogu, handel obwoźny :) czyli warzywa i owoce prosto z naczepy.
Jest kolorowo, jest kreatywnie.
Jedzenie... No tu powiem tylko minammmm. Nie jadam mięsa i ryb, mimo teoretycznie węższego wyboru, głodu nie cierpiałam.
Mój faworyt to zdjęcie po lewej i pastizzi, czyli ciasto faszerowane, w moim przypadku serkiem ricotta, groszkiem i cebulką. Ale oczywiście są też kombinacje z mięsem czy chociażby z tuńczykiem.
Litrów wypitego świeżo wyciskanego soku z pomarańczy nawet nie zliczę...
W końcu wzięłam się na sposób i zaczęłam zamawiać wodę i do tego sok. Aby ugasić pragnienie wypijałam najpierw wodę, a sokiem się rozkoszowałam. Inaczej potrafiłam sok wypić duszkiem :)
Na koniec krótko o moim noclegu, zdecydowałam się na Pebbles Boutique Aparthotel w Sliemie i jestem bardzo zadowolona. Schludnie, czysto, estetycznie. Co prawda nie korzystałam z aneksu kuchennego, ale jeżeli ktoś miałby potrzebę, jest w pełni wyposażony, od garnków, talerzy po korkociąg. To co było dla mnie wisienką na torcie, to taras na dachu, z leżakami i jazcuzzi. Kąpiel z widokiem, z góry, na oświetloną nocą Sliemę to niezapomniane wrażenia.
Malta - nie mówię więc żegnaj, ale do zobaczenia. Jeszcze sporo do zobaczenia mi zostało.
A w kolejnym poście pokażę Wam to bez czego wyprawa na Maltę byłaby niepełna czyli wycieczka na Gozo i Comino.
Kasia