Miałam na dziś zaplanowany zupełnie inny post, ale że plany planami, a życie życiem, to wyszło z lekka inaczej. I dziś będzie mało słów, a więcej zdjęć, niejako jako kontynuacja ostatniego postu o moich ulubieńcach czyli różach Chanel. Parę dni temu prezentowałam nr 88 Vivacite, dziś kolor z zupełnie innej bajki. Jestem ciekawa, który spodoba się Wam bardziej.
79 Rouge czyli prawdziwa malinowa czerwień, z milionami delikatnych drobinek. Jak zobaczyłam go pierwszy raz, to po pierwszym zainteresowaniu samym kolorem jako takim, nawet nie wzięłam go pod uwagę w kwestii zakupu i używania. No bo jak to nosić?
I faktycznie, jak spojrzycie na zdjęcie w lewym dolnym rogu, wow, jest moc czerwieni. Kolor potrafi być bardzo, bardzo intensywny.
A wystarczy go po prostu ładnie rozetrzeć lub zwyczajnie nabrać lekko na pędzel, a nie dociskać paluchem tak jak ja to zrobiłam na samym początku.
Wtedy w mojej ocenie róż nadaje piękny, subtelny rumieniec. Strasznie żałuję, że nie udało mi się uchwycić drobinek. Nie są w żaden sposób nachalne, a jedynie ładnie rozświetlają policzki.
Róż nie obsypuje się przy nakładaniu, ale trzeba uważać i nabierać go delikatnie, stopniując sobie moc koloru, żeby nie przesadzić z ilością bo intensywność koloru może się na nas zemścić.
Przyznam się Wam po cichu, że faworyzuję go względem ostatnio prezentowanego Vivacite, nawet mimo tego, że jest trudniejszy w obsłudze. Choć oczywiście kocham oba.
Kasia