Nie mogę żyć bez podróży. Nosi mnie. Muszę mieć coś w zanadrzu, coś planować, na coś czekać. Wtedy, aż chce się chcieć. Takie małe cele do realizacji i przechodzenie od jednego do drugiego.
Od ostatniego lotu do Norwegii długo w miejscu nie usiedziałam, Minął raptem miesiąc i znów ruszyliśmy w trasę, tym razem na zachód. Cel Holandia, przez Eindhoven do Amsterdamu. Tego osławionego Amsterdamu, który wciąga i przemiela. Czuję się jakbym przebiegła to miasto, była wszędzie i nigdzie, trafiła pięć razy w te same ulice, a jednak ciągle miała poczucie, że jeszcze tu nie byłam.
Czasu oczywiście znów było za mało. Klasyk ;) Lot w piątek, powrót w niedzielę. W trzy dni można wyleżeć przeziębienie, ale nie poznać nowy kraj. No dobra, można chociaż spróbować go poznać, tak żeby wiedzieć czy jeszcze będziemy robić wszystko by tam wrócić. I tak, do Holandii chcę wrócić, w tym do Amsterdamu w pierwszej kolejności.
Cała akcja zaczęła się w Eindhoven bo tutaj z Gdańska lata Wizz. I mimo tego co naczytałam się na forach, że na to miasto wystarczą dwie godziny, postanowiliśmy jednak zostać tu przez całe popołudnie i noc. Nie żałuję. Oczywiście nie ma co równać Amsterdamu i Eindhoven bo to dwa zupełnie inne światy, ale jeżeli chcemy posmakować Holandii jako takiej, to warto. Warto przejść się ulicami, obejrzeć budownictwo, posłuchać ludzi, zaliczyć kilka lokali, sprawdzić zatowarowanie w centrach handlowych ;) i posiedzieć wieczorem w knajpkach, w tym całym gwarze, podsłuchać kilka rozmów miejscowych ;)
Z informacji praktycznych jeśli chodzi o lot do Eindhoven. Przystanek autobusowy znajduje się zaraz na prawo po wyjściu z lotniska. Nie ma możliwości aby go przegapić. Na przystanku są od razu automaty biletowe, płatność zarówno kartą i gotówką. Koszt przejazdu to 3,5 euro, czas dojazdu do centrum (dworzec) około 20 minut. Linie, które obsługują trasę lotnisko - dworzec - lotnisko to 400 i 401.
A takie widoki powitały nas po dostaniu się do centrum miasta. Jakieś takie nietypowe, prawda? ;)
Rowery rowerami, było też tak. Jak tak sobie latam po świecie w celach poznawczych interesuje mnie absolutnie wszystko. Lubię włóczyć się ulicami gdzie pewnie normalny człowiek powiedziałby, że nie ma po co bo tam nic nie ma. Dla mnie jest. Jest codzienność danego miasta. Lubię oglądać architekturę, zaglądać w okna żeby zobaczyć jak umeblowane są mieszkania, dyskretnie oczywiście i tylko przy okazji jak coś widać ;) Lubię nawet pochodzić po centrum handlowym żeby zobaczyć jakie marki są dostępne, jakie produkty, co ludzie kupują, no i sobie też coś oczywiście kupić ;) nie może być inaczej :) Takim bzikiem jest chociażby też obowiązkowe wejście do jakiegoś supermarketu spożywczego żeby sprawdzić jakie produkty są w ofercie, w jakiej cenie. Bo mnie ta codzienność interesuje.
Do Amsterdamu ruszyliśmy w sobotę rano. Ruszyliśmy rano, bo dotarliśmy dopiero około południa. I nie dlatego żeby była to jakaś dramatyczna odległość bo między Eindhoven, a Amsterdamem mamy około 100 km. Ale najpierw po drodze zbłądziliśmy do jednego z lokali na śniadanie; spokojnie można się żywić na mieście, jest w czym wybierać, a i ceny są jak najbardziej akceptowalne ;) A jak już dotarliśmy na dworzec i trafiliśmy na swój pociąg to długo nie ujechaliśmy bo pociąg zrobił uffff puffff, zatrzymał się na najbliższej stacji i dalej już nie pojechał... Wraz ze wszystkimi współtowarzyszami podróży (a trochę nas było, w pociągu siedzieliśmy na schodach w korytarzu - nie tylko w PL pociągi są przepełnione ;) ) musieliśmy czekać na kolejne połączenie. Tak nam zeszła ta podróż prawie do 12 w południe. A wracając znów do informacji praktycznych - przejazd pociągiem na trasie Eindhoven - Amsterdam - Eindhoven czyli w dwie strony, dla dwóch osób to koszt dokładnie 77,30 euro, co mój mbank przeliczył sobie jako 340,27 zł. Tańsze były bilety lotnicze ;) No ale cóż, coś za coś, pieniądz rzecz nabyta :)
Tak powitał nas Amsterdam po wyjściu z dworca.
Od razu postanowiliśmy skorzystać z łodzi stojących przy brzegu i zobaczyć miasto z wody. Przydało się to również o tyle, że po zejściu na ląd od razu mniej więcej wiedziałam, w którym kierunku ruszyć w miasto. Godzinny rejs jak dobrze pamiętam kosztuje 8 euro/osoba.
Tu już z łódki zeszliśmy. Powiem Wam, że serce mi miękło na widok tych kamienic, tych barek przy brzegu, tych łodzi - na tych mniejszych ludzie sobie po prostu płynęli popijając elegancko wino z lampek, na mini stoliczku ustawione były przekąski, no po prostu chill totalny :)
O, czyżby rowery? :) Momentami na ulicach czułam się jak w krajach arabskich, tylko tam musiałam uważać żeby nie potrącił mnie samochód, tu zaś rower ;) Rower, rowery są wszędzie, także oczy naokoło głowy wskazane :))
To ja, to ja, tam pośrodku zdjęcia :)
No i oczywiście, nie mogło zabraknąć. Są i sery. Mniejsze, większe, twarde i te twarde jeszcze bardziej, które uwielbiam najmocniej. Mniammm...
Może być jeszcze więcej serów :) Sery nawet w oknach :)
Może to dziwne, ale przy tych stałam najdłużej i smakowałam. Kocham je już za samo opakowanie. Mega podoba mi się ta czarna folia, wygląda to tak... stylowo.
Ci co lubią kolor też mają w czym wybierać :)
No i tak, są i tulipany. Co prawda nie całe łany, ale symbol uchwycony.
Powiem Wam, że Amsterdam odebrałam maksymalnie pozytywnie. Jako takie miasto, które wciąga, hmmm taki tunel, który wsysa i kręci wokół, człowiek się zmęczy, ale jednak chce więcej.
Jeszcze pierwszego dnia zaskoczył mnie w Primarku strój Myszki Miki w ludzkich rozmiarach, część z Was pisała mi na Instagramie, że u Was w krajach tak ubranym chodzi się nawet po ulicy. Najpierw mnie to zaskoczyło, później jak już spotkałam na ulicach kobiety tygryski czy mężczyznę w stroju świnki stwierdziłam, że to jest super. Qrcze, niech sobie każdy nosi co uważa, nijak nie godzi to w moje uczucia. Ba, wręcz powoduje, że się uśmiecham, przynajmniej na ulicy jest kolorowo i wesoło. Podoba mi się ten luz i dystans. Generalnie bardzo moja jest swoboda obyczajowa, z którą utożsamiana jest Holandia. Żyjmy dobrze i pozwólmy dobrze żyć innym, jakkolwiek każdy z nas do "dobrze" rozumie.
Kasia