Chanel Rouge Allure o numerze 98 i imieniu Coromandel. To jeszcze mój mikołajkowy prezent. Tak, tak, ta czerwień nieprzypadkowa ;) Uwielbiam! Wszystko, od samego opakowania po właściwości użytkowe. I tą taką magię marki. Trudno to opisać bo to strasznie subiektywne uczucie, ale to jedna z marek, które sprawiają mi ogromną przyjemność już samym faktem posiadania.
Czarne, klasyczne opakowanie. Elegancja. Magia.
Zamykane na "klik". Leciutkie uciśnięcie tego loga w kolorze złota pozwoli nam wysunąć to co najważniejsze.
Coromandel to nie jest taka klasyczna, rasowa czerwień. Jest taka bardziej hmmm… miękka, rozmyta? Bardziej świeża, taka owocowa. Taka lekka, radosna.
Kryje idealnie, jednolicie. Żadnego podkreślania skórek. Po wargach sunie mięciutko, nie trzeba żadnej wielkiej sztuki by ją ładnie zaaplikować. Nie wylewa się poza kontur ust, nie wysusza. Usta po są miękkie i pełne. To jedna z tych pomadek, którym trzeba robić demakijaż. Trwałość liczona w godzinach, ściera się równomiernie pozostawiając usta cały czas zabarwione.
Niezawodna na wielogodzinnych spotkaniach, można spokojnie napić się wody, wsunąć ciasteczko bez strat na wyglądzie :)
Zdjęcie w cieniu i w słońcu, oraz w użyciu :) Bardzo polecam przygarnięcie takiego cacuszka, warto mieć w kosmetyczce. Może nie każdemu będzie odpowiadać akurat czerwień, ale warto rozejrzeć się za swoim kolorem z Rouge Allure Chanel.
Niesamowicie zafiksowałam się ostatnio na pomadki :) Niedługo kolejne, które zasiliły moje zbiory. A nazbierało się tego, oj nazbierało. I uwaga, wszystko używam :)
Kasia