Bardzo krótki, bardzo przyjemny, bardzo intensywny weekend. Wylot z Gdańska w sobotę o 6 rano, powrót w niedzielę o 15. Idealnie by nie było trzeba brać urlopu, a jednocześnie zdążyć zobaczyć choć kawałek nowego miejsca. Dortmund. 1 godzina 20 minut lotu od Gdańska. Koszt biletów 164, 80 zł za dwie osoby.
Po wyjściu z lotniska w Dortmundzie kierujemy się na prawo, tam natkniemy się na przystanki autobusowe, do centrum miasta w 20 minut dowiezie nas Airport Express, przejazd 7,50 euro za osobę, bilety kupowaliśmy u kierowcy. Uwaga, tylko gotówka, w autobusie nie było płatności kartą. A jak już dojedziemy do centrum to znajdziemy się tu. To znaczy jak na zdjęciu poniżej czyli pod dworcem w Dortmundzie.
Idziemy za tłumem, w kierunku głównej ulicy, bez mapy, no bo po co mapa, mamy cały dzień żeby się zgubić osiem razy i dziewięć razy odnaleźć. Zwłaszcza, że cały czas jest rano, ludzi niewiele, jest za to głód. Idziemy znaleźć śniadanie. Ceny bardzo przystępne - bajgiel z masłem i szczypiorkiem na wspomnienie, którego robię się głodna 0,89 euro, 2 sympatycznej wielkości kanapki i 2 kawy, 8 euro. Przy okazji cen, Cola w puszce 1 euro.
Pusto jeszcze trochę. Ale wcześnie jest. ma to swoje dobre i złe strony; można się zatrzymać na środku ulicy robiąc zdjęcia i nikomu to nie przeszkadza, z drugiej jakoś tak pusto i… smutno? Nie, może nie smutno, ale jakoś tak brakuje życia.
Nie powiem żeby Dortmund powalił mnie jakoś ogromnie na kolana, zawsze myślałam, że jest taki bardziej wielkomiejski i byłam trochę zaskoczona. Ale ma swój urok i bardzo cieszę się, że miałam okazję poszwendać się uliczkami i chociaż trochę poznać to miasto bliżej. Trochę, bo po jednym dniu nie odważyłabym się powiedzieć więcej.
Cześć wszystkim :) Usta zrobione bo chwilę przed zdjęciem zdążyłam napaść na stoisko Mac-a i potestować trochę szminek :) Niestety nic nie kupiłam, miałam zaplanowane zakupy w Rituals, Lush, TK Maxx i DM, Mac-a już nie udało mi się przeforsować.
Było też kolorowo i nieszablonowo. Lubimy tak.
Zaliczyliśmy też uroczy, sobotni targ z kwiatami, owocami, pieczywem. I nagle zrobiło się tłumnie i kolorowo, a my obserwowaliśmy sobie ludzi i ich zakupy. Ot taka ciekawość. Lubię na wyjazdach przesiadywać na ławkach czy w lokalach i po prostu obserwować mieszkańców. Taka forma poznania.
Tu zaczęło się robić pysznie. Ale padło na goferka, a nie na pastę.
A później robiło się tłumniej, i jeszcze bardziej tłumnie. Pootwierało się mnóstwo stoisk handlowych, ruszyły karuzele, grała muzyka, a ja dowiedziałam się, że mieliśmy właśnie Karnival.
Była czekolada, były niemieckie falafle (3,50 euro), było i piwo, i jasne (2,60 euro) i ciemne (2,70 euro). No i znów był bajgiel - no co ja poradzę, że uwielbiam. Ale zrobiliśmy tyle długości w tę i z powrotem, że mam nadzieję, że w boczki nie poszło ;)
Cudownie jest mieć problemy w stylu czy idziemy w lewo czy w prawo. I nigdzie się nie spieszyć.
Jeśli chodzi o Niemcy to przede mną jeszcze Frankfurt nad Menem, Monachium i może jeszcze Dusseldorf. A to tylko jeden kraj, boszszsz jeszcze tyle świata do zobaczenia zostało :) Kiedy pracować i zarabiać na te wszystkie wyjazdy? :)
Kasia