Co by było gdyby, co by było gdybym nagle miała znaleźć się na bezludnej wyspie? Jakie kosmetyki bym ze sobą zabrała? Jaki tusz, róż, jakie cienie… Prawda taka, że… żadne. Bo jakbym już znalazła się na bezludnej wyspie to makijażu z pewnością bym nie robiła. Po co skoro i tak by mnie nie widział ;) Ale tak na poważnie na wyjazdach wakacyjnych nie maluję się, jak wakacje to i dla ducha i dla ciała, i dla skóry w tym przypadku.
Mam jednak swoich ulubieńców. Może nie właśnie na bezludną wyspę, ale takich, które są dla mnie numerem jeden, każdy z nich. Te, do których planuję zawsze wracać, których nie planuję zastąpić i które są na tyle uniwersalne, że pasują mi praktycznie zawsze i wszędzie.
Paleta Naked3. Moje pierwsze spotkanie z produktami do oczu tej marki i od razu zaskoczyło. Jestem zachwycona, jakkolwiek patetycznie to nie zabrzmi. To są moje kolory, moje kolory, którymi mogę zrobić zarówno subtelny, naturalny makijaż, jak i zdecydowanie mocniejszy. A na bazie UD to już w ogóle jest moc.
To paleta, która na dobrą sprawę mogłaby zastąpić mi wszystkie inne cienie (czego oczywiście bym nie chciała bo przecież fajnie mieć wybór ;) ) bo jest na tyle różnorodna.
Aplikacja nie sprawia żadnych problemów, ba nawet pędzelek rewelacyjnie mi podpasował. I jakbym miała wybierać między Naked3, a Naked2, którą również posiadam to biorę właśnie 3. Nie żeby 2 nie była warta uwagi, kolory równie boskie, ale mam wrażenie, że ona bardziej mi się obsypuje przy aplikacji i wymaga więcej uwagi.
Lakiery Essie to moi naj, naj ulubieńcy. W tej kategorii Essie kładzie na łopatki nawet Dior czy Chanel. A już z Seche Vite na płytce nie ma sobie równych. A kolor Dress to kilt to mój absolutny numer jeden. Jakbym miała wybrać jeden jedyny to byłby to właśnie on. Piękna, mocna, rasowa czerwień. Zawsze doda charakteru i pasuje cokolwiek bym na sobie danego dnia nie miała. Kocham miłością wielką.
Chanel Poudre Universelle Compacte to stosunkowo nowy produkt w mojej kosmetyczce, a już zdążyłam sobie zrobić zapas. Nie chcę żeby mi go kiedykolwiek zabrakło. Moje wykończenie idealne. Wcześniej myślałam, że to podkład robi całą robotę, a jednak nie do końca. Bo po użyciu tego właśnie twarz wydaje mi się teraz być tak cudownie gładka, taka… hmmm, szlachetna? Nie ma tego wyrazu zmęczenia popołudniami, a jest jakaś taka lekkość. Jak ktoś z Was cały czas szuka swojego ulubieńca to warto go sobie sprawdzić. Ja polecam najmocniej.
Produkt, który na początku nie do końca mnie przekonał, a z czasem taka zmiana... Mac penultimate eye liner w kolorze mocnej, zdecydowanej czerni. Cieniutka końcówka, która wydawała mi się niemożliwa do ogarnięcia na tyle aby narysować równą kreskę. Nic bardziej mylnego, nie ma żadnego problemu żeby zrobić równą, cieniutką, a po powtórzeniu grubszą. Kreskę, która nie blaknie i nie wyciera się. Końcówka w formie cienkiego pisaka jest na tyle precyzyjna żeby na powiece stworzyć to co sobie zamarzymy. I do tego ta trwałość. Tak jak uwielbiam kredki Chanel, tak właśnie Mac penultimate eye liner jest o tyle lepszy, że nie ma konieczności żadnego temperowania. Ma jednak wadę nad, którą boleję, jest tylko w kolorze czarnym. A najchętniej widziałabym u siebie jeszcze zarówno brąz, ciemną zieleń i odcienie szarości.
Czego jak czego, ale pomadek i błyszczyków u mnie dostatek. Jest jednak jeden ten, do którego wracam regularnie i który jest ze mną najbliżej - Dior Addict Lip Polish w odcieniu 003. Bo to właśnie on na co dzień jest w mojej podręcznej kosmetyczce. I jeżeli nie mam nic innego pod ręką to korzystam właśnie z niego. Jest idealny; cudowny połysk i tafla na ustach, śliczny zapach i kolor na tyle uniwersalny, że mogę go używać w ciemno. Uwielbiam!
A u Was jak z ulubieńcami? Co na liście?
Kasia