Dziękuję Ci sierpień za każdą dobrą chwilę, a sporo ich było. Za każde nowe miejsce, które zobaczyłam, za każde już znane, ale za to, że miałam możliwość zobaczyć je ponownie. Za każdy drobiazg, który sprawił mi radość; za nowy zakup, za pyszne jedzenie. Dziękuję i doceniam to dobre co mam.
*Oczywiście, że nie tylko dobrze było, tak się nie da, ale po co o tym myśleć. Było, minęło nie warto już poświęcać temu czasu, chyba, że tylko jako wyciągniętą naukę. Pamiętajmy to co dobre, bo tylko to ma w tej chwili jakąś wartość.
Dziękuję za ostatni weekend w Szczecinie z Anią. Za to, że mimo, iż minęło ponad 10 lat odkąd się z tego miasta wyprowadziłam, to nadal jest osobą, do której mogę zadzwonić w każdej chwili i zawsze wysłucha. A jak trzeba to i przygarnie i czas nam wspólnie zorganizuje.
I za moje koty dziękuję, że zdrowe i wypasione ;) Dziś Bunio gra pierwsze skrzpce. Moja radość i moja pociecha. Są ze mną rano jak wstaję, od razu jak tylko dzwoni budzik wbiega Bunio i rozlega się mruczenie, są gdy wracam z pracy czekając przy drzwiach i gdy zasypiam kładą się obok.
Za to pyszne jedzenie też dziękuję, gdyby tylko nie szło w bioderka ;) Za sezon na owoce, na lody, za to że nareszcie kuchnia wegetariańska jest tak dostępna i nawet mam burgery mam w wersji wege. Wierzcie mi, że wegetarianie nie cierpią głodu ;)
Za te wszystkie atrakcje mojego miasta. I chociaż łza się w oku kręci, że Stocznia to był kiedyś taki przemysł, i że dla tylu ludzi to było całe życie, to jednak dumna jestem, że to miejsce tak się zmienia. Ulica Elektryków. Świat się zmienia, rewelacyjnie by było jakby tylko na lepsze.
Za te wszystkie wypite kawy; coffee late, frappuccino, za te lemoniady. Niesamowite jest jak bardzo gusta i smak z wiekiem się zmieniają. Kiedyś totalnie nie rozumiałam fenomenu kawy, dziś latte to dla mnie prawdziwa przyjemność.
Za te wieczory nad morzem. Jeden wieczór i kilkanaście kolorów nieba w przeciągu kilku godzin. Pamiętam te emocje gdy siedziałam w koszu na plaży, tym takim klasycznym plażowym koszu i po prostu chłonęłam to co widzę. Zresztą kosz widać na jednym z powyższych zdjęć.
Za moje miasto, tak wyjątkowo piękne latem, ze słońcem. Za pracę, którą mi daje, za mieszkanie, za ruch turystyczny, który również staram się wykorzystywać, by działać, by zarabiać. Są możliwości, trzeba korzystać.
Za dostęp do plaży. Za to, że w dzień wolny o 8 rano wsiadam w autobus, szybko przesiadam się na tramwaj i w ciągu około pół godziny mam już takie widoki.
Cudownie było nie robić nic, tylko leżeć i chłonąć, trochę podsypiać, trochę poczytać, ehhh...
Za Jarmark Dominikański, za tłumy, które potrafią mnie doprowadzać do pasji, ale jednocześnie za ten tzw. pchli targ. Za te wszystkie cuda, które można tam znaleźć. Nie przepadam za masówką, za tą stricte komercyjną, bazarową częścią, ale starocie… Rewelacja! Mimo, że to zupełnie nie mój gust, to bardzo doceniam urok i wartość tych przedmiotów. I coraz bliżej mi do stylu skandynawskiego łączonego z industrialem.
Za te zarobione i wydane z przyjemnością pieniądze. Sierpień to był zdecydowanie miesiąc marki Apart; zegarki, kolczyki. Nieustannie też trwa moja miłość do marki Risk Made in Warsaw, a że jestem sfokusowana na czerń i szarości to w Risku mogłabym chodzić codziennie.
A, i za ten weekend w Rewie. Jak ja mogłam tu nigdy wcześniej nie trafić. I uwaga, uwaga, mimo tylu lat na Pomorzu, przyznam się Wam do mojej słabości, bardzo boję się otwartej, głębokiej wody, a jednak wsiadłam na rower wodny i bardzo, bardzo mi się podobało.
I za te pierdyliard innych, małych drobiazgów, które sprawiały, że chciało mi się uśmiechać i wrzucać te wszystkie fotki do sieci.
Wrzesień, twoja kolej. Zacząłeś się dziś trochę słabo, ale liczę, że nadrobisz ;)
Kasia