Małe szaleństwa. Nieracjonalne, często nielogiczne, jeszcze częściej nieekonomiczne. Ma je większość z nas i często wcale nie chce się ich pozbyć. No bo w sumie po co?
Zredukowałam swoją garderobę; wybrałam bazowe kolory i fasony, bo i w nich czuję się najlepiej. Dużą część wyprzedałam.
Na następny ogień poszły torebki, i tak mam swoje trzy ulubione, które noszę naprzemiennie.
Zrobiłam porządki w mieszkaniu, zbędne dupostojki, pierdostojki i kurzołapy poszły w części do piwnicy, a w części w świat cieszyć innych.
Dopadłam też kosmetyczkę i przeszło po niej tornado. Wyprzedałam cienie, zapasy podkładów, róże. Nie jestem w stanie wszystkiego przerobić, a i tak mam swoje ulubione.
Zostawiłam tylko… wszystkie pomadki i błyszczyki. Moje szaleństwo. Żadne porządki i czystki im niestraszne. Ktoś zapyta po co tyle tego, że przecież jak cieni nie jestem w stanie zużyć wszystkich. Pewnie tak. Zwłaszcza, że dochodzą nowe. No i co z tego. Moje szaleństwo, mój bzik.
A jak u Was? Jakie są Wasze szaleństwa?