Nie bez powodu mówi się, że jak sobie pościelesz tak się wyśpisz czy jak zaczniesz dzień, tak go skończysz. To w jaki sposób zorganizujemy sobie przestrzeń i czas, ma wpływ na nasze kolejne działania i samopoczucie.
W weekendy sprawa wydaje się łatwa, mówiąc wprost - mamy czas, mamy czas, nic nie goni nas. Zdecydowanie prościej wtedy celebrować momenty i pozwolić sobie na śniadanie jak na zdjęciu. W tygodniu roboczym nie ma mowy abym zjadła tego rodzaju śniadanie, no chyba, że wstanę o 5 rano, ale już sama pobudka odbierze mi radość całego dnia? Co więc zrobić można?
Rozciąganie. Wydawałoby się, że banał i tak je dotychczas traktowałam, nie raz czytałam o zbawiennym wpływie porannej gimnastyki czy rozciągania właśnie, na organizm i o ich wpływie na resztę dnia. Ale czytać to jedno, a spróbować to drugie. Gimnastyka odpadła u mnie z powodów praktycznych, musiałabym wstawać wcześniej, a do rannych ptaszków nie należę. Co prawda zdaję sobie już sprawę, że ćwiczenia mogłyby pomóc mi nakręcić się pozytywnie na resztę dnia, ale jednak budzik nastawiony pół godziny wcześniej jest dla mnie zbyt dużym obciążeniem psychicznym, no nie lubię porannego wstawania i już. Nic więc na siłę, grunt to znaleźć aktywności i dobre nawyki, z którymi będziemy czuli się dobrze.
Rozciąganie więc okazało się dobrym kompromisem. Nie zrywam się więc z łóżka jak dotychczas, z pierwszym dźwiękiem budzika, ale wyłączam go i przez chwilę napinam mięśnie brzucha i wyciągam na długość nogi i ręce. Zajmuje to nie więcej niż trzy minuty, a dzięki temu nie podnoszę się z łóżka obolała.
Dobra muzyka. Dotychczas poranki zaczynałam włączając TV i śledząc jednym okiem serwisy informacyjne bo zawsze miałam potrzebę bycia na bieżąco ze wszystkim co się dzieje w kraju i na świecie. Tylko, że z czasem natłok informacji zaczął mnie przytłaczać, a informacje na początek dnia o karambolu na drodze, osobach rannych i zabitych, kłótniach i sporach politycznych, czy kataklizmach skutecznie potrafiły spuścić ze mnie powietrze. Od jakiegoś czasu wolę więc po prostu włączyć sobie ulubioną muzykę i to nawet już nie w radio żeby nie była przerywana reklamami czy serwisami informacyjnymi, ale z ochotę korzystam ze Spotify gdzie potworzyłam sobie własne playlisty z podziałem na część dnia czy na różnego rodzaju humory. I tak rano najchętniej słucham utworów dynamicznych, które dają solidnego kopa na dobry początek. I tak Eye of the tiger to klasyk klasyków albo chociażby Dancing in the dark B.Springsteen'a. Każdy z nas ma zapewne taki swój top of the top na pobudzenie i warto zrobić z tych utworów listę, którą można rano wykorzystać.
Kawa. Tak, ta podła, zła niedobra kawa, która rujnuje zdrowie. Wierzcie mi, że próbowałam przestawić się na szklankę wody zaraz po przebudzeniu, rezygnując tym samym z kubka pachnącej kawy, ale to nie dla mnie. Do pracy dojeżdżałam na wpół przytomna, nie mówiąc o tym, że posypał mi się metabolizm bo jednak kawa dobrze wpływała na moje trawienie ;) Tutaj ponownie sprawdza się zasada, nic na siłę. Nie każdy zdrowy nawyk musimy wdrożyć, poza tym rany, pewne niezdrowe przyjemności też musimy sobie zostawić. Jestem aktywna ruchowo, stosunkowo zdrowo, dobrze się odżywiam, ten kubek porannej kawy nie zrujnuje mi zaraz organizmu.
Ubrania przygotowane dzień wcześniej. Ile razy zakładałam na siebie coś zupełnie przypadkowego bo rano brakło mi czasu na składanie zestawu, a później w trakcie dnia cały czas miałam poczucie, że coś z tym moim strojem nie tak i czułam się niekomfortowo. Ile razy zrezygnowałam z ładnej bluzki, która pasowałaby mi do spodni bo okazywało się, że jest niewyprasowana albo miała jakąś plamkę, której wcześniej nie zauważyłam. Samo przygotowanie ubrań zajmuje chwilę, ale właśnie tej chwili brakuje nam rano, warto więc poświęcić te parę minut dzień wcześniej i przygotować sobie zestaw na dzień następny. Rano to niesamowite udogodnienie gdy na wieszaku czekają gotowe, dopasowane ubrania.
Śniadanie. Nie bez powodu najważniejszy posiłek, paliwo napędowe na resztę dnia. W stanie idealnym powinno być zjedzone na spokojnie jeszcze w domu, ale z racji na mój rytm dnia musiałam je sobie zmodyfikować. Każdego wieczora przygotowuję sobie pojemniki, w których mam śniadanie, drugie śniadanie i obiad na następny dzień. Dzięki temu rano oszczędzam czas i zawsze mam coś smacznego i przemyślanego, a nie kupioną w biegu, przypadkową kanapkę. Śniadanie jadam zazwyczaj zaraz po przyjeździe do pracy zczytując wszelkie maile, które spłynęły od chwili gdy ja dnia poprzedniego zamknęłam laptop i odcięłam się od pracy. Tym sposobem po zjedzeniu jestem już na bieżąco z tym co się zadziało w pracy i co jest na dany dzień najpilniejsze. Pozostaje zabrać się do pracy.
Tutaj warto wspomnieć od razu o regularności posiłków na cały dzień. Kiedyś próbowałam różnego rodzaju diet, najciekawsza z perspektywy czasu była ta, w której nie można już było jeść po godzinie 13. Oczywiście, że przez kolejne pół dnia chodziłam głodna i zła. Teraz jestem na diecie NŻD czyli wprost "nie żryj dużo" i widzę jej pozytywne skutki. Jadam regularnie co 3 godziny, 5 małych posiłków. 8 rano śniadanie, godzina 11 drugie śniadanie, godzina 14 obiad, godzina 17 podwieczorek, godzina 20 kolacja. Organizm musi być pewny, że otrzyma kolejną porcję żeby nie magazynować nic na zapas. I wierzcie mi, ze tymi mniejszymi porcjami można się najeść zwłaszcza, że za kolejne trzy godziny znów będzie czas na coś dobrego. Oczywiście, że często te godziny potrafią się przesunąć, tak jest np. w weekendy kiedy wstaję później, wtedy odliczam 3 godziny od każdego posiłku, a organizm ma pewność, że właśnie za kolejne 3 otrzyma dawkę paliwa.