W edycji już czeka post na temat zarządzania wydatkami, a dziś jak na ironię post o rzeczach nabytych. No cóż, niech to będzie taki wstępniak, a już niedługo będziecie mieli okazję poczytać jak staram się panować nad wydatkami i jakie narzędzia pomagają mi je kontrolować.
Dziś za to kilka słów na temat produktów, które ostatnio nabyłam.
Tangle Teezer Aqua Splash czyli kultowa szczotka w wersji do włosów wilgotnych. Wodoodporna i na tyle wyprofilowana by nie wypadała z ręki pod prysznicem.
To moja trzecia szczotka TT, którą posiadam. Używam wersji klasycznej, kompaktowej, którą noszę na co dzień w torebce oraz teraz tej. Moje włosy mają tendencję do puszenia i plątania się, stąd kiedyś ich rozczesywanie to był koszmar ponieważ wyrywałam sobie całe splątane partie. I powiem tak, nie wyobrażam już sobie ich rozczesywania bez tych szczotek właśnie.
Wersję Aqua Splash kupiłam z myślą aby przeczesywać nią włosy świeżo po umyciu, jeszcze przed wyjściem spod prysznica.
Kupiłam ją w perfumerii Douglas w cenie 39,99 zł, ale widziałam w sieci, że można ją dostać jeszcze taniej.
Geomar Thalasso Scrub czyli kultowy już na moim blogu peeling marki Geomar. Chwaliłam niezliczoną ilość razy i z ochotą sięgam po kolejne opakowanie. Produkt może nie najtańszy bo w Douglasie kosztuje 79,90 zł za 600 ml opakowanie, ale wydajny i wart swojej ceny. Polecam również polować na promocje bo można go dostać sporo taniej, niestety mi był już na tyle niezbędny, że kupiłam nie posiadając żadnego kodu rabatowego.
To peeling, który jedno, że oczyści skórę z martwego naskórka to również ją porządnie nawilży i napnie. Każdorazowo po użyciu widzę efekt i bardzo mi się on podoba.
Sephora płyn do usuwania makijażu wodoodpornego kupiłam gdy okazało się, że micel Garniera, ten różowy, nie radzi sobie z wodoodpornym tuszem Chanel Inimitable, i to był strzał w dziesiątkę. Ten płyn akurat poradził sobie doskonale. Przy okazji co ważne, nie zostawia na cerze tłustego filtru. Koszt 125 ml 29 zł.
W ostatnim czasie przybyło mi też kilka nowości jeśli chodzi o ubrania i buty. Ubraniowo nowości zdominowała marka Risk Made In Warsaw, butami podzieliło się Aldo oraz Birkenstock. Z drobiazgów zaś wspomniany wyżej przy okazji płynu Sephora, tusz Chanel Inimitable oraz drobiazg od Apart czyli urocze, drobniutkie kolczyki.
Risk Made In Warsaw drąży moją kieszeń i obstawia szafę już od dłuższego czasu. Pokochałam ich za połączenie ubrań sportowych z miejskim casualem. A jak już ostatnimi czasy zaczęły pojawiać się modele, które można zestawiać na business casual to przepadłam zupełnie bo teraz mogę nosić je również do pracy.
Tylko ostatnimi dniami poszerzyłam szafę o białą koszulkę Lover Size, która posiada ulubioną przeze mnie długość do połowy uda i seksowny, głęboki dekolt. Koszulka ma krój oversize więc polecam brać rozmiar mniejszą, moja sztuka to xs. Kosztowała 189 zł.
Czarymarka swetrowa to szara, zapinana na dwa guziki i z głębokimi kieszeniami marynarka z miękkiej dzianiny. Bardzo podoba mi się jej bezpretensjonalność i luz. Koszt w outlet 311,20 zł.
Inka Military Green to elegancka, klasyczna spódnica w wersji za kolano. Nigdy bym nie przypuszczała, że tak spodoba mi się ten odcień zieleni, i że tak chętnie będę chciała go nosić. Kosztowała 329 zł.
Kolejny produkt w butelkowej zieleni to koszula Jolka. Jolki kocham miłością ogromną. To koszule zakładane przez głowę, zapinane od połowy, z dużymi kieszeniami na wysokości piersi. Rękawy posiadają kryte guziki stąd można je podwinąć i tak właśnie noszę je najczęściej. Posiadam wersję białą, czarną i teraz w zieleni. Kosztowała 269 zł.
Skincity pojawiła się u mnie tak niedawno, a od razu wskoczyła na listę ulubieńców; niesamowicie seksowna i kobieca sukienka, która podkreśla sylwetkę, a dzięki dekoltowi w łódkę równoważy mi idealnie proporcje między biodrami, a ramionami właśnie. Kosztowała 289 zł.
Ubrań Risk Made In Warsaw posiadam jeszcze sporo więcej i nie wszystkie nawet załapały się na zdjęcie. Mam u siebie dwie sztuki spodenek Lolitek - szare i czarne. Trzy bluzy dresowe z kapturem Call me princess - szarą, grafitową i czerwoną. Wierzcie mi, że bluza, a bluza naprawdę może robić różnicę bo nagle okazuje się, że w bluzie też można wyglądać kobieco.
Mam również trzy sukienki Slim Fast w wersji klasycznej z długim rękawem - szarą, grafitową i czarną oraz dwie, a za chwilę trzy, w wersji letniej bo jedna właśnie jest w drodze.
Lover Size posiadam obecnie dwie. To wspomniana wyżej koszulka do połowy uda. Tutaj wśród nowości wersja biała, a posiadam również czarną.
Jest też czarna Must have tunic ponieważ podobnie jak Lover Size ma długość do polowy uda, ale w tym przypadku występuje w wersji z długim rękawem i dekoltem w łódkę.
Jest jeszcze szara boksereczka i czarna bluzka, której nazwy za nic nie mogę sobie przypomnieć, ale jej charakterystycznym elementem są odkryte plecy.
Dobra, jak to wszystko przeczytałam to jestem przerażona, chyba nie zdawałam sobie sprawy, że tyle tego mam. A przecież w szafie mam nie tylko Risk-a...
Płaskie sandałki Aldo kupione zostały z pełną premedytacją ponieważ potrzebowałam butów do wygodnego przemieszczania się na co dzień. Obcasy jakkolwiek nie są seksowne i jak pięknie nie wydłużają mi nogi, to jednak nie są praktyczne na gorące dni, które są ostatnio naszym udziałem. Przemieszczam się więc na płasko po to by w pracy wskoczyć w profesjonalne, służbowe, czarne szpilki. Nie pamiętam dokładnie ile kosztowały, ale Aldo miało w tym dniu jakiś rabat i wyniosły około 200-240 zł.
Produkty Birkenstock długo uważałam za jedne z najbrzydszych, do czasu jak zaczęłam szukać wygodnych butów na wyjazd do Meksyku. Wtedy kupiłam pierwsze klapki japonki zachęcona ich opiniami i przepadłam… To jedne z najwygodniejszych butów świata, doskonale wyprofilowana podeszwa sprawia, że stopa się w nich po prostu układa. Na lato dokupiłam sobie obecnie wersję klasyczną i od tej pory uważam, że brzydkie to one wcale nie są, ba potrafią zrobić naprawdę fajne stylizacje, to tylko kwestia odpowiedniego ich ogrania. Także czasem nie ma co tak łatwo się uprzedzać.
Kupione na Zalando kosztowały 289 zł.
Urocze, drobniutkie kolczyki marki Apart. Bardzo lubię klasyczną, nieprzekombinowaną biżuterię. Kosztowały około 70 zł.
Maskara Chanel Inimitable - uwielbiam! Dzięki niej znów widzę, że mam rzęsy. Wersja wodoodporna, wspominałam już o niej wyżej przy okazji zakupu płynu do demakijażu Sephora. To tusz, który jest wodoodporny nie tylko z definicji. Przetestowany przy płaczu, chciałoby się napisać, że ze śmiechu, ale niestety nie zawsze tak jest, i nic nie płynie. Ponadto cudownie wydłuża i rozdziela rzęsy. Zawieść się mogą tylko ci co szukają efektu spektakularnego pogrubienia, to na pewno nie ten produkt, wszystkim pozostałym gorąco polecam.
I to by było na tyle tym razem. Znacie coś z moich nowości? Polecacie? A może wręcz odwrotnie?