Prawie cztery miesiące temu pojawił się na blogu TEN post. To było trochę po tym jak uświadomiłam sobie brutalnie, że moje ciało nie wygląda tak jak bym chciała. I wiecie, tu nie chodzi o jakieś kanony piękna, ale o moje subiektywne poczucie czy jest mi ze sobą dobrze czy nie, a nie było. Dotarło do mnie, że jeśli nie zajmę się sobą na poważnie to nie ma szansy żeby cokolwiek się zmieniło. Skończony trzydziesty rok życia nie sprzyja już temu żeby chudnąć od powietrza, mało tego, często mam wrażenie, że wręcz odwrotnie i od powietrza samego już przybieram. Dotarło do mnie, że albo zaakceptuję stan, który jest albo zrobię coś żeby to zmienić. A akceptować nie chciałam.
Należę do osób, które odchudzają się praktycznie przez całe swoje życie, z większymi i mniejszymi sukcesami. Mam świadomość tego, że moje ciało ma tendencje do przybierania na wadze i nie ma siły, muszę się pilnować. I choćbym miliony razy słyszała, że wyglądam przecież ok., to nie. Bo to ja mam się czuć ze sobą ok. Zimą tego roku przyszedł dla mnie moment krytyczny i zawzięłam się kolejny raz. Trwam tak już pół roku. Co się przez te pół roku wydarzyło? Co zrobiłam? Do jakich wniosków doszłam?
Klucz do sukcesu to aktywność fizyczna i odpowiednio dobrane, zbilansowane posiłki. Nie żadna wielka dieta bo już na sam dźwięk tego słowa człowiek robi się głodny. Poza tym pojęcie diety od razu wiąże się z jakąś tymczasowością, a to chodzi o to aby zmienić swoje nawyki i aby nasz sposób odżywania stał się częścią nas i zwyczajnie sprawiał nam przyjemność, bo jedzenie powinno być przyjemne, tylko trzeba jeść mądrze.
Do mojego życia wprowadziłam przede wszystkim regularność w odżywianiu tzn. jem 5 niewielkich posiłków dziennie, co 3 godziny.
- godzina 8 rano pierwsze śniadanie
- godzina 11 drugie śniadanie
- godzina 14 obiad
- godzina 17 podwieczorek
- godzina 20 kolacja
I od razu ważna uwaga, nie dajmy się zwariować z tymi odstępami czasu. Zdarzy się tak, że nie zdążymy zjeść równo po 3 godzinach, bo coś nam wypadnie, bo będziemy na spotkaniu, sytuacji może być dziesiątki. Nie ma co dramatyzować, ale zjeść posiłek najszybciej jak to możliwe, a kolejny za następne 3 godziny, przesunie nam się po prostu grafik.
Pamiętajcie, organizm nie jest głupi. Jeżeli będzie głodzony jakimiś dietami to jak tylko dostarczymy mu większy posiłek to od razu pomyśli "aaa, za chwilę znów może nie być nic do jedzenia, to muszę sobie trochę odłożyć na zapas", i odłoży... w naszych boczkach. Nie ma sensu się głodzić. Jedząc regularnie dajemy swojemu ciału sygnał, że zawsze może liczyć na kolejną porcję i nie musi nic magazynować na zapas. Przetestowałam na sobie i wierzcie mi, że to działa.
Kolejna sprawa związana z 5 regularnymi posiłkami. Zmniejszamy porcje tak aby od posiłku wstawać z uczuciem niedosytu, żadnego przejadania się. Spokojnie, sygnał o posiłku w końcu dotrze gdzie trzeba i poczujemy się syci, a nie przejedzeni. Wierzcie mi też, że jedząc co 3 godziny ani się obejrzycie, a będzie pora kolejnego posiłku. Na początku było mi tego jedzenia, aż za dużo, zwyczajnie między jednym, a drugim posiłkiem nie zdążyłam jeszcze zgłodnieć więc naturalnie przyszło mi zmniejszanie porcji.
Lunch box-y, genialne rozwiązanie. 3 z 5 posiłków jadam w pracy i aby nie narażać się na przypadkowość tego co jem, dzień wcześnie przygotowuję sobie jedzenie i pakuję je w pojemniki. To nie jest żaden czasochłonny proces, ci co już trochę mnie czytają wiedzą, że w kuchni to ja co najwyżej jem, ale nie gotuję. W TYM poście podrzucałam sposoby na błyskawiczne sałatki, których zrobienie to moment. Na drugie śniadanie świetnie sprawdzi się koktajl z owoców, których teraz pod dostatkiem, na te przepisy akurat podrzucałam TUTAJ.
I przy okazji jedna ważna kwestia. Jak już złamiesz te zasady odżywiania, bo oczywiście, że tak się stanie, jesteśmy tylko ludźmi i mamy swoje słabości, to nie rzucaj wszystkiego w diabły. Dużym błędem, który popełniałam do tej pory było, że gdy tylko coś poszło nie tak, nie wiem np. objadłam się pizzą albo wręcz przez 3 dni z rzędu jadłam wszystko czego na zdrowy rozum lepiej było unikać, to od razu dawałam sobie spokój z całym tym zdrowym, zbilansowanym odżywianiem wychodząc z założenia, że to nie ma sensu bo już wszystko zaprzepaściłam. A to nieprawda! trzeba spiąć się i wrócić po prostu na właściwe tory. Tylko tyle i, aż tyle.
Tak samo jest z aktywnością fizyczną. Jeżeli z jakiegoś powodu przez tydzień masz takiego doła, że nie masz ochoty nawet ruszyć palcem w bucie albo rozłożyła cię choroba, to nie powód żeby rzucać sport zupełnie. A tak niestety sama do tej pory robiłam. Zawzięłam się na jakąś dziedzinę sportu i ćwiczyłam regularnie, 3 - 4 razy w tygodniu, aż przyszedł tydzień gdy odpuściłam. Po czym w kolejnym tygodniu stwierdzałam, że to już nie ma sensu bo i tak wszystko zaprzepaściłam. Otóż nie. Było, minęło, a teraz trzeba się spiąć i ruszać się dalej.
Bo aktywność fizyczna jest w tym wszystkim bardzo ważna. Nie ma jednej, najlepszej metody sportowej, każdy z nas lubi co innego. Masz ochotę na siłownię? Ok., zapisz się. Ale jak ci się znudzi to nie rzucaj sportu w ogóle, ale przerzuć się na długie spacery. Będzie to świetna odskocznia. Może jednego dnia warto podjechać na basen, a może robić trening przed komputerem z Chodakowską. Każda forma ruchu jest wartościowa! Niech tylko ten ruch zagości w naszym życiu na stałe i stanie się jego częścią, przyjemnością, a nie przykrym obowiązkiem, który trzeba odbębnić.
Od około 6 miesięcy ćwiczę w domu z Chodakowską. Bo nie wymaga to ode mnie przemieszczania się po mieście aby dojechać do klubu i mogę zrobić trening w dowolnej chwili.
Taki trening w zależności od rodzaju trwa około 45 minut, to tyle co jeden odcinek serialu… i staram się ćwiczyć 5 dni w tygodniu. I oczywiście, że też gro razy mi się nie chce, w takich sytuacjach włączam sobie TV i ćwiczę oglądając właśnie jakiś serial, nie liczę tak wtedy czasu albo chociażby trening skracam. Tak, jeżeli 45 minut miałoby być dla mnie mordęgą, dzielę sobie "skalpel" (dla niewtajemniczonych, jeden z programów treningowych Ewy Chodakowskiej) na pół. Danego dnia robię część pierwszą, resztę kończę kolejnego. Nie ma dramatu. Może przez to nie osiągnę efektu tak szybko, ale przynajmniej będę się w tym wszystkim dobrze czuła.
Bardzo często też, przede wszystkim w weekendy, dużo czasu spędzam na powietrzu spacerując po Gdańsku czy okolicach. To też jest rodzaj aktywności fizycznej! Od czasu do czasu wpadam w ramach treningu na siłownię, tym sposobem staram się zapobiec znudzeniu sportem i jak na razie bardzo dobrze mi się te metody sprawdzają.
Nie masz 45 minut na trening? Na pewno? A czy za chwilę nie zasiądziesz przed komputerem aby dla relaksu scrolować sobie bezproduktywnie Facebooka? Jeśli zaś nie masz tego czasu faktycznie, to zrób chociaż taki trening 20 minutowy. Nie masz ochoty na trening? Idź na długi spacer.
Ważne żeby się regularnie ruszać, ale niekoniecznie zawsze tak samo.
- ruszać się
- jeść mądrze
- być regularnym
- nie poddawać się
- zrobić z tego wszystkiego styl życia
- nie dać się zwariować*
*zjedzony pączek to nie koniec świata. Jeden pączek nas nie utuczy.
Pamiętajcie, to są tylko i wyłącznie moje spostrzeżenia, moje metody, które dotychczas sprawdzają się u mnie. Nie jestem dietetykiem, ani trenerem i nie uzurpuję sobie prawa do mojej, własnej prawdy objawionej. Dzielę się tylko tym jak sama żyję, a może komuś uda się wyłuskać coś korzystnego dla siebie samego.