W tym roku Sylwester ponownie nas nie zaskoczył i wypada na trzydziesty pierwszy dzień grudnia. Ponownie o północy pożegnamy stary rok i rozpoczniemy nowy. Będziemy bawić się na imprezach plenerowych czy u znajomych, będziemy śpiewać i tańczyć. Duża część z nas wraz z pierwszym dniem Nowego Roku ponownie zawalczy o swoje postanowienia i rozpocznie nowy rozdział. Przerzucimy kartkę w kalendarzu, pojawi się nowa data. I nic poza tym...
Pierwsze pytanie jakie mam plany na sylwestra usłyszałam w okolicach września...
CZY NAPRAWDĘ WSZYSCY MUSIMY TEGO DNIA MIEĆ OCHOTĘ NA ZABAWĘ?
Nigdy nie przywiązywałam specjalnej wagi do Nowego Roku i poprzedzającego go Sylwestra. To chyba jakaś taka wewnętrzna przekora bo cały ten szum związany z tym dniem działa na mnie... zniechęcająco. Im większą czuję presję, że coś powinnam, że powinnam gdzieś wyjść, bawić się, tańczyć, tym mniej mam na to ochotę.
Bo nie ważne czy czuję się dobrze, czy jestem wyspana, czy mam ochotę na zabawę, no bawić się powinnam i koniec. A ze mnie żaden zwierz imprezowy nie jest i jak połączyć to z przekornym charakterem to przepis na katastrofę sylwestrową murowany.
I faktycznie, jak spojrzę wstecz to na palcach jednej dłoni policzę te Sylwestry, o których mogę powiedzieć, że były super udane i wspominam je z uśmiechem. To znaczy, żebyśmy się dobrze zrozumieli, nikt mi krzywdy nie robił, nie szlochałam po kątach, ale też nie były to jakieś spektakularne wieczory. Bardziej pamiętam zimno dnia następnego, no bo przecież jest zima więc zazwyczaj jest zimno i takie rozmemłanie, tak to chyba dobre określenie, po nieprzespanej nocy.
Poza tym nie lubię fajerwerków, wybuchów petard, tego całego huku. Kojarzy mi się niestety tylko ze strachem zwierząt; przestraszone psy często zrywają się ze smyczy, koty w panice spowodowanej wybuchem uciekają, często gubiąc się czy niestety wpadając pod koła samochodów. I tak jak doceniam urodę kolorowych fajerwerków na ciemnym niebie, tak mimo wszystko nie sprawia mi to wielkiej frajdy.
A MOŻE TAK NIE ROBIĆ NIC
I wiecie co, bo ja to mam takie proste marzenie aby nie świętować. No dobra, może jakaś dobra kolacja i wino w zaciszu domowym. Jak dotrwam do północy, to miło, jeśli nie, też nie ma dramatu. Żebym nie musiała się specjalnie szykować to chętnie zostanę nawet w dresie. Czyli takie "nie robić nic", żadnego spięcia. A rano wstanę sobie rześka i wypoczęta.
Żebym jednak nie wyszła na jakiegoś marudera czy malkontenta. Wiecie, ja nie mam nic przeciwko zabawie sylwestrowej jako takiej, rozumiem jej ideę, to ja po prostu jakoś nie potrafię się w niej odnaleźć. Myślę, że jedno z przekory, a drugie ze wspomnianego wyżej faktu, że dla mnie rozpoczęcie nowego roku nie ma specjalnego znaczenia, w zeszłym roku wspominałam o tym w poście "Postanowienia noworoczne są do kitu".
Poza tym ja to się chyba boję takiego podziału na lata, oceny roku pod kątem dobry lub zły bo wtedy musiałabym przyjąć, że ten zbliżający się może być cały zły. A ja tak nie chcę. Wolę patrzeć na mijający czas w kategorii zdarzeń, które miały miejsce, a nie przyjmować, że teraz mogę spodziewać się ich całego ciągu do samego grudnia. No chyba, że można by sobie zagwarantować same dobre, ale jeszcze nie wiem jak to zrobić.
DLACZEGO NIE SPĘDZĘ SYLWESTRA TAK JAK BYM CHCIAŁA
Nie zostanę jednak tego wieczora w domu. Wyjdziemy na posiadówkę i spędzimy ten czas w pewnym ładnym miejscu. Dlaczego? Bo nie jestem sama. Bo dla mojego Pawła ten wieczór jest bardzo ważny, bardziej niż dla mnie nie jest. I wiem, że on gorzej by się czuł zostając w domu, niż ja wychodząc gdzieś.
Jak to idzie w pewnym utworze "miłość to nie pluszowy miś". W związku czasem trzeba się ułożyć i nie zawsze jest tak jakbyśmy sami chcieli, wiem, bo nie raz on ustępował mi. I nie czuję się z tym jakoś specjalnie źle. Nie lubię kompromisów, zawsze kojarzą mi się z poczuciem straty... bo kompromis jednak oznacza, że z czegoś rezygnuję w ramach wypracowania rozwiązania, ale czasem są one nieuniknione i należy to przyjąć do wiadomości. Nie widzę możliwości bycia razem bez naginania się, najważniejsze żeby rachunek zysków był mimo wszystko wyższy niż rachunek strat.
Nie będzie to może mój wymarzony wieczór, ale pewnie będzie miło i postaram się z niego wycisnąć ile się da.
Nie będzie to może mój wymarzony wieczór, ale pewnie będzie miło i postaram się z niego wycisnąć ile się da.
A jak jest u Was? Czujecie magię sylwestrowej nocy? Wychodzicie gdzieś czy jednak spędzacie ten wieczór w zaciszu domowym? Jesteście zgodni w związkach co do sposobu spędzania Sylwestra czy jednak niekoniecznie? Pewnie ile osób tyle opinii i żaden sposób nie będzie zły bo każdy z nas jest inny, ale jestem bardzo ciekawa jak Wy spędzacie ten czas i jak chcielibyście go spędzić.