Przy okazji krótkiego pobytu w Atenach, zamarzyło nam się żeby zakosztować przy okazji też jakiejś greckiej wyspy. A właściwie to mi się zamarzyło. Paweł już był kiedyś na greckich wyspach, dla mnie to był pierwszy raz w tej części Europy więc pomyślałam, że fajnie by było obok kontynentu, poczuć też trochę wyspiarskiego klimatu, bo to jednak coś zupełnie innego. No i druga sprawa, że jak przy okazji poprzedniego posta wam wspomniałam, tym razem podróżowaliśmy z moim tatą, i jemu również chciałam zapewnić maksimum różnorodnych krajobrazów.
Szukaliśmy więc wyspy jak najbliżej lądu, ze względu na czas transferu, a drugie takiej, która jednak zapewniałaby atrakcje. Tak trafiliśmy na Eginę.
Kwestia transportu z Aten jest stosunkowo prosta. W naszym przypadku skorzystaliśmy z metra, którym podjechaliśmy do Pireusu i dalej transferowaliśmy się statkiem. Ale po kolei.
W zależności od tego gdzie jest wasz punkt start na mieście, znajdźcie najbliższy przystanek metra, interesuje nas linia, której ostatni przystanek to Pireus, ma nawet dla ułatwienia oznaczenie graficzne w formie statków. Jeżeli na waszym przystanku nie ma bezpośredniego połączenia, po prostu przesiądźcie się po drodze na właściwe. Ogromnie pomocnym przy tego typu planowaniu jest mi zawsze google maps, które podpowiada właściwe połączenia.
Nasz przejazd był bezpośredni, bilet na metro kosztował 1.40 euro, a sam przejazd zajął nam około 15 minut. W metrze oczywiście na wyświetlaczu każdorazowo wyświetla się informacja o bieżącej stacji, więc bez obaw, nie zgubicie się.
Największe obawy miałam jak my w Pireusie znajdziemy port. Mapy pokazywały odległość 1.5 kilometra, ale nic bardziej mylnego. Musiałam mieć błędnie ustawiony punkt stop na mapie, bo finalnie okazało się, że po wyjściu z metra, port znajdzie was sam. Dosłownie.
Przy wyjściu po prostu kierujcie się za tłumem, w tym przypadku to się sprawdza. I jak tylko dojdziecie do przejścia dla pieszych, to nagle okaże się, że port jest po prostu po drugiej stronie ulicy. Nie ma sposobu żeby nie znaleźć.
A jak w tak ogromnym porcie znajdę przewoźników i kasy. Ponownie strach ma tylko wielkie oczy. Przewoźnicy znajdą cię sami. Agenci już z daleka polują na zagubionych turystów i prowadzą ich do kas. Bez obaw, ceny u każdego są praktycznie takie same, występują jedynie dwa rodzaje transferów, tak zwany "normalny" i "przyspieszony". Ten drugi jest oczywiście szybszy i droższy.
Przy czym "normalny" płynie godzinę i kosztuje 8 euro, co uznaliśmy za satysfakcjonujące.
To co może być dla was ważne, to że przewoźnicy wypływają oczywiście o różnych godzinach. To może być istotne o tyle, żeby czasem nie kupić biletu u kogoś kto płynie za 3 godziny, podczas gdy konkurencja ma transfer na pół godziny.
Nasz rejs realizowany był statkiem samochodowo - pasażerskim. Oczywiście sam statek był ogromny, z ogromną salą na pokładzie, barem, toaletami itd. No i oczywiście z odsłoniętym pokładem górnym, z mnóstwem, mnóstwem ławek dla pasażerów. Czas upłynął naprawdę błyskawicznie.
Jeśli pośród czytających osób, byłyby te bardziej wrażliwe na bujanie, to ani w jedną, ani w drugą stronę takowego nie odczuliśmy.
Jeśli pośród czytających osób, byłyby te bardziej wrażliwe na bujanie, to ani w jedną, ani w drugą stronę takowego nie odczuliśmy.
Co zaś jeśli chodzi o samą Eginę. Powiem wam tak, to był strzał w dziesiątkę. Raptem godzinka rejsu, a trafiliśmy w zupełnie inny świat. Wyspa, z racji swej niedalekiej odległości od lądu, jest podobno bardzo popularna pośród mieszkańców Aten. Być może, natomiast my będąc tam na początku kwietnia, zupełnie tego nie odczuliśmy, nie odczuliśmy też zupełnie ruchu turystycznego. Owszem, w knajpkach byli inni biesiadnicy, ale bez wrażenia jakiegoś wielkiego tłumu. Było po prostu idealnie.
Uroczy port, w którym wita nas biało niebieska kaplica, której kolory od zawsze kojarzyły mi się z Grecją właśnie i marzyłam żeby to zobaczyć. Kawałek dalej rząd uroczych knajpek, które już od samego początku kusiły żeby przysiąść na kawę z widokiem na łodzie i błękit wody. W głębi wyspy zaś urocze wąskie uliczki. Czujecie ten klimat? Muszę to koniecznie niedługo powtórzyć. Małe, greckie wakacje.
Tak w ogóle musicie wiedzieć, że Egina zwana jest również pistacjową wyspą. I to nie bez powodu. Każdy prawie dom ma swoje drzewko pistacjowe w ogrodzie, a nawet całe gaje. Wszędzie również spotkacie stoiska handlowe, możecie kupić czyste pistacje, pastę pistacjową, pesto pistacjowe, masło pistacjowe, a nawet likier pistacjowy. Ja ze swojej strony ogromnie polecam masło pistacjowe, takiego smaku jeszcze nie znałam. Coś rewelacyjnego. No i lody! Lody pistacjowe, koniecznie.
Czas, który mieliśmy na wyspie to raptem parę godzin więc po prostu zaliczyliśmy niespieszny spacer po okolicy, zjedliśmy obiad w przybrzeżnej knajpce, wypiliśmy kawę w jednej z wąskich uliczek czy zjedliśmy lody w porcie.
Wyspa ma natomiast do zaoferowania o wiele, wiele więcej, w tym świątynię z V w.p.n.e. czy kościół o dość oryginalnej bryle.
Na samej wyspie jest kilka miasteczek możecie dostać się komunikacją publiczną ponieważ po wyspie kursują autobusy, czy też wypożyczyć skuter lub samochód. Te dwa ostatnie rozwiązania wydają się być najbardziej rozsądne przy ograniczonym czasie, a pozwolą zobaczyć coś więcej.
Natomiast mogę wam ręczyć, że już te kilka godzin spędzonych na wyspie pozwoli oderwać się od zgiełku Aten i spróbować totalnie innej Grecji, z błękitem wody i iście wakacyjnymi klimatami.
Zapraszam również na YouTube gdzie znajdziecie moje vlogi z tej podróży.
Zapraszam również na YouTube gdzie znajdziecie moje vlogi z tej podróży.