Wiedeń nie był nigdy moim priorytetowym kierunkiem. Nie potrafię powiedzieć dlaczego, jakoś tak Austrię razem z Czechami czy Słowacją traktowałam do tej pory po macoszemu. Tyle tego świata do zwiedzania jest, że wybór trudny, a i decyzje czasem błędne… Bo dziś już wiem, że to miasto koniecznie warte zobaczenia. Tym bardziej ogromnie się cieszę, że udało mi się je trochę posmakować, wyjazd to o tyle niespodziewany i służbowy. Udało się jednak uszczknąć i trochę czasu dla siebie.
Pierwsze wrażenia, po przejeździe z lotniska do hotelu przez dzielnice podmiejskie, miałam mieszane. I jak to czasem pozory potrafią mylić… Bo serce miasta jest dumne, majestatyczne i takie… z klasą? Tak, to chyba dobre słowo.
Piękne, absolutnie przepiękne kamienice. Nawet fasada H&M spójna z wizerunkiem centrum miasta. Coś co mnie zachwycało, te wszystkie zdobienia, sztukaterie, te detale. Naprawdę w mojej ocenie tworzy to niepowtarzalny klimat. Szkoda tylko, że fotografowanie architektury idzie mi tak sobie ;) Wbrew pozorom uwielbiam symetrię i równe linie w fotografii, a ciężko złapać wysoki budynek tak aby każda linia była prosta.
No powiedzcie jak się nie zachwycać? Mnie to naprawdę rusza emocjonalnie. W nowych miejscach nie zwiedzam muzeów tylko chłonę ulice. To jest dla mnie prawdziwy klimat danego miasta.
Tu to już w mojej ocenie kwintesencja Wiednia. Z podobnymi obrazami mi się zawsze kojarzył, z muzyką przede wszystkim i z taką harmonią.
Czy ja coś pisałam o ulicach? :) Tak, to mój klimat miasta. Ja z tych co idąc pasami robią w międzyczasie zdjęcia. Oby to się tylko kiedyś źle nie skończyło… Zwłaszcza, że najpierw musi być zdjęcie aparatem, później iPhonem, a przecież w międzyczasie jeszcze ja sama muszę się pozachwycać tym co widzę.
Belweder wraz z ogrodami, tutaj pozwolę sobie napisać, że umarłam po raz pierwszy. Coś niesamowitego! Nie jestem ekspertem w dziedzinie historii czy historii sztuki, oceniam po prostu swoimi zmysłami, a te widoki mnie po prostu rozłożyły. Do tego wszystkiego ta idealna pogoda, ta lekkość bytu ;) No zachwyt.
Barokowy pałac, barokiem, ale znalazło się też miejsce na trochę współczesności. Lustro, które pozwoli nam na zrobienie selfie z niepowtarzalnym tłem :)
I tutaj umarłam drugi raz - Pałac Schonbrunn, nie bez powodu wpisany na listę światowego dziedzictwa UNESCO. Zbudowany w XVII wieku, posiadający 1441 komnat, nie mogę sobie wyobrazić, że oni tam po prostu mieszkali… Na moje nieszczęście nie zdążyłam zwiedzić wnętrz, jedynie całe otoczenie i niesamowity, absolutnie niesamowity ogród. Tutaj mogę również ubolewać, że nie było już czasu na zgubienie się w labiryncie...
A patrząc w przeciwnym kierunku widzimy wzgórze z widokiem na Pałac i Wiedeń, na którym wzniesiono Gloriette. Tam właśnie miałam okazję uczestniczyć wieczorem w cudownym przyjęciu, na które przywiozły nas końskie bryczki. Szampan, czerwony dywan, z takim widokiem… niezapomniane wrażenia.
Komu polecam Wiedeń? Osobom nastawionym na zwiedzanie, łaknącym wrażeń estetycznych na wysokim poziomie; kochającym sztukę i muzykę. Wiedeń nie należy może do najtańszych miast, ale nie jest też przesadnie drogi. Myślę, że warto dać sobie choć weekend żeby posmakować, a jak zaskoczy, koniecznie wrócić.
Kasia